11.5.20

A wszystko zaczęło się od... - gatunki muzyczne (part 1)



    Gdy rozpocząłem pisanie bloga, to w kilku częściach opisałem swoją muzyczną przygodę od samego początku aż do dnia dzisiejszego. Opisywałem wtedy jak to się zaczęło, jak powoli spełniałem swoje marzenia i mimo, iż powierzchownie wspominałem o tym czego słuchałem na każdym etapie muzycznej wędrówki, to teraz jednak chciałbym się pochylić bardziej i opowiedzieć bardziej szczegółowo o tym jak dany gatunek muzyczny na mnie wpływał i jak to w gruncie rzeczy ukształtowało moją wrażliwość muzyczną. I wiem... Powinienem zrobić to na początku, jednak nie pomyślałem, że mój blog się tak rozwinie.    

    Zasadniczo, by ułożyć wszystko chronologicznie, posegregować w miarę normalnie będę dzielił to na lata szkolne, bowiem tak będzie łatwiej przedstawić uporządkowaną w ten sposób historię. Zacznę od szkoły podstawowej, bowiem jak już wspominałem w poprzednim cyklu: djingiem zainteresowałem się już jako 10-ciolatek. Więc to jest 3/4 klasa podstawówki. Był to okres, gdzie już czułem się coraz starszy, wchodziłem powoli w wiek nastoletni. Rap (bo ten gatunek wtedy poznawałem) te wszystkie uczucia buntownicze potęgował. 

     O ile dobrze pamiętam to pierwszy utwór z tego gatunku, który wciągnął mnie bez reszty i otworzył zmysły na nowe doznania był Peja i jego "Jest jedna rzecz". I owszem, słyszałem kilka razy wcześniej o tej kulturze, muzyce czy utwory stylizowane na rap, np.: "Gangsta's Paradise" z filmu "Młodzi gniewni", tudzież T-Raperzy znad Wisły. Dodatkowo... Kilka utworów z tego gatunku też słyszałem w programie 30 Ton. Jednak wtedy chyba nie byłem na tyle świadomy, by na poważnie się tym zainteresować. Utwór Peji w skondensowanym czasie pokazał mi całą tę kulturę, jej najważniejsze aspekty. Być może dzięki temu tak straszne wciągnęła mnie subkultura.  


    Wielokrotnie, czy to tutaj, na blogu, czy też w wywiadach podkreślam, że ten "pierwszy" utwór usłyszałem będąc u babci i dziadka w Płocku. Sam mieszkając na wsi, nie miałem wtedy ani satelity (pojawiła się u mnie kilka lat później) ani kablówki, ani internetu. W telewizji miałem tylko 3 programy: TVP1, TVP2 i Polsat. Dodatkowym źródłem muzyki było oczywiście radio. Przez kilka lat każda moja wizyta u dziadków była jednoczesnym spotkaniem z muzyką i przede wszystkim z Rapem. Jak gąbka chłonąłem muzykę, która zostawała w głowie aż do kolejnych odwiedzin.  
    Muzyka Hip-Hop na początku lat 2000 była bardzo popularna. Nawet tak popularna, że płyty z utworami z tego gatunku (właściwie jego bardziej popowej odmianie nazywanej "hiphopolo") dodawano do prze najróżniejszych gazet. I w ten o to sposób mieszałem Peję, WWO czy Paktofonikę razexm z Mezo czy Ascetocholix. Można to teraz nazwać guilty pleasure, jednak tak wtedy przyjmowałem muzykę. Abstrahując... Ten schemat przeplatania dobrej i kiepskiej muzyki ciągnął się przez większą część drogi, zarówno muzycznej jak i życiowej. 

program 30 TON

Jedna z pierwszych płyt z rapem 

    Wracając do muzycznych opowieści... Oprócz telewizji muzycznej, dawkowanej od czasu do czasu, przez którą zdobywałem wiedzę muzyczną miałem także takie małe radyjko, które również było dodawane do gazet. Pewnego wieczoru znalazłem przez przypadek poznańską stację Merkury, na której w poniedziałki o 21:00 leciała audycja „Owal Rapgra”, gdzie można było znaleźć interesujące kąski muzyczne. Gdy radio się popsuło, słuchałem tej audycji na wieży i co fajniejsze utwory nagrywałem na kasetę. Sporo wtedy dowiedziałem się o tej kulturze, djach (turntablistach). Pamiętam, że zawsze wyczekiwałem każdego spotkania z tą muzyką, które zawsze było (i tu nie ma krzty przesady) intrygującym przeżyciem, które bardzo mocno wpływało na mnie. 
Dokładnie takie radio miałem (demotywatory.pl)

    Hip-Hop towarzyszył mi przez większość życiowej drogi. Był ze mną cały czas, zresztą... Nadal jest. Obecnie, często wracam do tych starych utworów, które wtedy słuchałem. Muszę przyznać, że jestem bardziej za tzw. starą szkołą (oldschool), niż za nową szkołą (newschool). Na tym się wychowałem i muzyka ta przypomina mi o tamtym okresie. Może to wynikać z mojej nostalgicznej natury, ponieważ bardzo lubię wspominać. Trzeba podkreślić, że w tym gatunku odnajdywałem cząstkę siebie, utożsamiałem się z tymi artystami. 


    W następnej części przedstawię Wam moje początki z muzyką elektroniczną, którą poznałem jakieś 2 lata później.  

6 komentarzy:

  1. O proszę! Ja niestety do hip hop nie mam miłości. Do rapu też. W zasadzir nie wiem dlaczego, bo zawsze podziwiam dobre flow, bit i przede wszystkim przekaz. Moglabym czytać teksty, ale niestety jako muzyka do mnie nie trafia. Aczkolwiek, wpis bardzo ciekawy i nie ukrywam, odpowiedział na zagwostkę, która gdzieś tam chodziła nam po głowie. Brawo! 💜 I czekam na kolejne wpisy! 💜

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cóż, nie każdy gatunek musi trafiać do każdego. 🙂 Cieszy mnie natomiast fakt, że wpis rozwiał Waszą zagwostkę. 🙂 Dzięki za komentarz!

      Usuń
  2. Ja osobiście bardzo lubię rap. Dużo słucham i też jestem za starą szkołą. Jakoś tak lepiej trafia do mnie :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki za komentarz. Dokładnie, stara szkoła jakoś tak wydaje mi się bardziej naturalna, chociaż i z nowszych rzeczy mam ulubione tracki, np.: nowy Pezet. :)

      Usuń
  3. To moja przygoda z muzyką zaczęła się zupełnie inaczej, bo jak byłam małą, może miałam 5-6 lat, to katowałam płytę Marka Grechuty. Trochę mi do dzisiaj zostało.
    Natomiast do hip-hopu i elektroniki nigdy nie miałam zamiłowania, tym chętniej posłucham dalszą historię Twojej pasji.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To tylko pogratulować, bo zaczęłaś od na prawdę dobrego artysty. :)

      Usuń

Copyright © Muzyka na kółkach , Blogger